wtorek, 10 listopada 2015

O jeździectwie.

Hej!
Z pewnym niedowierzaniem przeczytałam ostatnio, że we Francji jeździectwo jest trzecim co do popularności sportem. Trzecim! Wliczając w to piłki wszelkiego rodzaju, sporty zimowe, pływanie i całą resztę sportów, o których w Polsce słyszymy w mediach częściej niż o jeździectwie. Powodów, dla których u nas jeździectwo nie jest w pierwszej trójce najpopularniejszych sportów, ani zapewne w pierwszej trzynastce, jest oczywiście wiele.Z całą pewnością wciąż pokutuje opinia, że jeździectwo to zajęcie dla ludzi z grubymi portfelami. Laicy myśląc o jeźdźcach, zamiast utytłanych w błocie zapaleńców, wyobrażają sobie elaganckie towarzystwo, kłusujące od niechcenia w śnieżnobiałych bryczesach po równie śnieżnobiałym piasku typu kwarc z włókniną. Ci, którzy może nawet chcieliby spróbować swoich sił w siodle, zwyczajnie boją się, że będą musieli wydać majątek na wszystkie te bardzo niezbędne gadżety, nie mówiąc już o samych treningach, a potem i tak będą na tym bajecznym i ekskluzywnym tle odstawać Opinia sportu dla panienek z dobrego domu to oczywiście nie jedyny problem jeździectwa. Każdy wielki sport zaczyna się w przedszkolu. Nie ma znaczenia, czy mówimy o piłce nożnej, narciarstwie czy jeździectwie. Sport na poziomie międzynarodowym nie bierze się znikąd, a mistrzowie olimpijscy nie rosną na drzewach albo nie spadają na ziemię doskonale wykształceni i gotowi do startów. Wielki sport zaczyna się na najniższym poziomie, w powijakach, w szkółkach, w rekreacji, w szkolnych klubikach i na zawodach towarzyskich.  Mamy wprawdzie całą masę stadnin i ośrodków, gdzie młodsi i starsi adepci sztuki jeździeckiej mogą szlifować swoje umiejętności, ale poziom niektórych z nich pozostawia wiele do życzenia. Kadra trenerska jest tam słabo wykształcona i niedoświadczona, a same stadniny nastawione są nie na kształcenie przyszłych jeźdźców, właścicieli koni, pasjonatów i zawodników, a na zapewnianie jednorazowej rozrywki turystom. Stadniny tego typu mają więcej wspólnego z wesołymi miasteczkami i placami zabaw niż ośrodkami sportowymi, a klienci trafiają tam podczas urlopów czy weekendów i nigdy nie wracają. To nie mała ilość ośrodków, a niska jakość wielu z nich sprawia, że nasze rodzime jeździectwo nieco kuleje. Kolejny problem to ten, który napotykają dobrze już jeżdżący amatorzy. Tacy solidni, zaawansowani jeźdźcy rekreacyjni, którzy jeszcze nie są, albo i nigdy nie będą zawodnikami, ale z całą pewnością nie są też typową rekreacją, która nie do końca wie, czym jest półparada i uważa, że konia prowadzi się przede wszystkim za pomocą wodzy. Ci solidni amatorzy bardzo często nie mogą znaleźć dla siebie miejsca.  Nie chcą już tylko jeździć w kółko w trzech chodach, chcą się dokształcać i rozwijać, a czują że tam gdzie robili to dotychczas, nie ma to już sensu. To z myślą o nich powinny być organizowane zawody amatorskie i towarzyskie, podczas których mogliby zmierzyć się z innymi i zwyczajnie dobrze bawić. Z całą pewnością zawody na poziomie towarzyskim, amatorskim są jeździectwu potrzebne. Zawody zorganizowane w profesjonalny sposób, przeprowadzane w fajnej atmosferze, promowane z pomysłem, a co za tym idzie przyciągające na trybuny kogoś więcej niż tylko rodziców i małżonków startujących zawodników. Takich imprez wciąż jest niestety bardzo mało. Podobnie jak szkoleń skierowanych do ambitnych amatorów.Kilka miesięcy temu miałam okazję dwukrotnie przyglądać się zawodom regionalnym i towarzyskim.  Samo wydarzenie było fajnie zorganizowane, nie brakowało konkursów na najniższych wysokościach (już od 60 cm), zawodnicy mieli do dyspozycji sporą, piaskową rozprężalnię, a ujeżdżalnia, na której odbywały się przejazdy pozwalała na ustawienie ciekawych kombinacji przeszkód. Tego typu wydarzenia pozwalają amatorom nie tylko stanąć w szranki z konkurencją, ale i sprawdzić samych siebie, zmierzyć swoje postępy i poczuć trochę ducha rywalizacji. Na trybunach można było jednak zobaczyć tylko rodziny i przyjaciół zawodników.  Jednak trybuny, jeśli by odjąć rodziny i przyjaciół zawodników, świeciłyby pustkami!  Jeździectwo jako sport i jako pasja zaczyna się na takich właśnie imprezach, po których dzieci ciągną rodziców za rękaw do najbliższej stadniny, żeby pojeździć na kucyku.Mam wrażenie, że jeździectwu na tym amatorskim poziomie brakuje dobrej reklamy, dotarcia do szerszej publiczności. Brakuje pomysłu, w jaki sposób zainteresować laików, którzy na imprezach jeździeckich czują się zagubieni i znudzeni, nie wiedzą czym jest rozgrywka w zawodach skokowych, czym konkurs z jokerem, a już ocena przejazdów ujeżdżeniowych to dla nich czarna magia i… straszne nudy. Może dobrym rozwiązaniem jest konferansjer, który nieco dokładniej tłumaczyłby, co dzieje się na parkurze czy czworoboku, a może umieszczenie większej ilości informacji na ulotkach dodawanych do biletów, pomysłów i rozwiązań może być wiele. W zasadzie jedyna impreza jeździecka, na której miałam poczucie, że z zainteresowaniem mogą przyglądać się jej laicy i zupełni amatorzy to zawody Baltica Tour, podczas których konferansjer rzeczowo i ciekawie komentował wydarzenia na parkurze. Podczas wszystkich zawodów mniejszej rangi, w których uczestniczyłam, organizatorzy o tej grupie nie pomyśleli i w efekcie osoby nie związane bezpośrednio z zawodnikami biorącymi udział w rywalizacji rzadko pojawiają się na trybunach. Zawodów, pokazów i imprez jeździeckich jest w Polsce coraz więcej. Do łask wracają wyścigi, wiele ośrodków organizuje zawody na poziomie międzynarodowym z najprzeróżniejszych dyscyplin, a i w mediach jest koni coraz więcej.  

#Sus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz